Spacer po części zoologicznej zajął nam kilka dobrych godzin, które minęły w oka mgnieniu. Teraz nadszedł czas na część botaniczną Oasis Parku. Przede wszystkim jest to wielka frajda dla wszystkich miłośników... kaktusów! Warunki klimatyczne Fuerteventury są bowiem idealnie,
by pokazać wielką rozmaitość świata roślin, szczególnie właśnie wspomnianych kaktusów oraz innych sukulentów. Jedynie gdzieniegdzie można spotkać kolorowe kwiaty, przeważnie są to Strelicje, które ze względu na swój niezwykły kwiatostan są również nazywane rajskimi ptakami. Powierzchnia jaką zajmuje ogród jest zdumiewająca, bo to aż 180.000 m²... Ponieważ, delikatnie mówiąc, stópki już nam odpadały, postanowiliśmy chwilę odsapnąć w drewnianej, obrośniętej palmami altanie z cudownym widokiem na kolczaste piękności na tle mieniącego się w słońcu turkusu oceanu.
Strony
czwartek, 28 listopada 2013
poniedziałek, 25 listopada 2013
Oasis Park | Fuerteventura
Oasis Park. Zoo, które trochę bardziej przypomina safari, położone jest na rozległym terenie z odtworzonymi naturalnymi warunkami dla poszczególnych gatunków zwierząt. Pośród pięknie nasadzonej zieleni latają egzotyczne ptaki, można pogłaskać lemura oraz nakarmić żyrafę. W pobliżu znajduje się również ogród botaniczny, obfitujący w kaktusy, palmy i aloesy. Do Parku codziennie kursują bezpłatne autobusy, zbierając po drodze gości z różnych hoteli. Najlepiej wybrać się z samego rana, gdyż atrakcji z pewnością tam nie brakuje. Gdyby na przykład miał ktoś ochotę na soczystego buziaka od foki lub lwa morskiego to jest na to szansa podczas odbywających się co kilka godzin występów. Rzadziej odbywają się pokazy karmienia krokodyli, ale tu już na całusy nie namawiam ;-) Dodatkową ciekawostką jest show z udziałem drapieżnych ptaków, choć przyznam, że u mnie wywołało równie mieszane uczucia, co możliwość przejażdżki wielbłądem. Patrzenie na powiązane linami zwierzęta to dla mnie wątpliwa przyjemność. Mimo wszystko czas tam spędzony oceniam wyjątkowo pozytywnie, o czym świadczy również fakt, że byliśmy tam cały, długi dzień, a do hotelu wracaliśmy ostatnim możliwym autobusem. Ponieważ w moim odczuciu spotkania ze zwierzętami wywołują schowaną gdzieś głęboko namiastkę dziecka , postanowiłam przedstawić temat lekko i z przymrużeniem oka. W tym celu wyręczę się Brzechwą ;-)
czwartek, 21 listopada 2013
Pręgowiec Berberyjski
Przesympatyczni, fuerteventurscy przyjaciele czyli urocze,
wszędobylskie zwierzątka wyglądem przypominające szarą wiewiórkę, hucznie
nazwane Pręgowcem Berberyjskim, opanowały cała wyspę! Wszyscy wiemy jak w Polsce zawołać wiewiórkę, a na Fuercie...? Wystarczy cichy szelest torebki
z fistaszkami aby z krzaków i skał wyskoczyło kilka, jak nie kilkanaście tych śmiesznych
stworzonek. Pręgowce są bardzo ufne, dały
się wytresować i z miła chęcią jedzą
dosłownie z ręki ;-) W mojej torbie na plażę już od pierwszego dnia na stałe zagościły orzeszki. Co tu dużo mówić, swoim urokiem osobistym i nieopisana
słodyczą zasłużyły na foto posta.
poniedziałek, 18 listopada 2013
Fuerteventura znaczy „mocna przygoda”!
Srebrna strzała, z zepsutym zamkiem w drzwiach czekała na nas pod hotelem już przed 7:00 rano. Załadowaliśmy bagaże, prowiant na cały dzień i ruszyliśmy w kierunku La Pared. Droga okazała się być niemalże idealna, prosta, niedziurawa i przerażająco pusta. Podczas drogi zdarzały się na prawdę bardzo długie odcinki, na których nie mijał nas żaden inny pojazd. Nasza wymęczona Panda trochę dyszała podjeżdżając pod niektóre pagórki ale w podsumowaniu nie wypadła najgorzej. Między Morro Jable a La Pared jest niecałe 30 km drogi, trasa prowadzi przez Costa Calme, skąd jest jeszcze ok 5 km do celu. dojechaliśmy więc dość szybko, bo w ok pół godziny.
W miejscowości nie ma zbyt wielu zabudowań, jest zaledwie kilk
W miejscowości nie ma zbyt wielu zabudowań, jest zaledwie kilk
sobota, 16 listopada 2013
czwartek, 14 listopada 2013
Fuerteventura - plaża Wysp Kanaryjskich
Oddalona zaledwie o ok 100 km od wybrzeża Maroka, podłużna
plama białego piasku na Oceanie Atlantyckim jaką jest Fuerteventura swój
największy skarb, czyli niekończące się, uważane za jedne z najpiękniejszych w Europie
plaże zawdzięcza właśnie bliskiemu sąsiedztwu z Saharą. To ze względu na ten fakt, wyspa bywa nazywana
plażą Wysp Kanaryjskich. Co roku, wiejący
z ogromną siłą wiatr nawiewa na Fuerte kolejne warstwy złotego, afrykańskiego piasku,
tym samym tworząc nowe linie brzegowe i piękne zatoczki wypełnione szmaragdem
wody.
poniedziałek, 11 listopada 2013
Fuerteventura | Szarość i wyłaniające się z niej cynamonowe góry....
Był sierpień, pierwszy wtorek miesiąca. Zapadał już zmierzch, kiedy w pośpiechu wrzuciliśmy walizki do samochodu i z podekscytowaniem pognaliśmy na lotnisko. Od paru dni w głowie miałam kolaż zdjęć z którymi zapoznałam się przed wyjazdem. Zawsze tak robię, zgłębiam w internecie i poczciwych papierowych przewodnikach temat miejsca do którego jadę, po prostu lubię wiedzieć co, jak i gdzie. Tym razem zrobiłam to jednak o wiele dokładniej, gdyż podróż ta była wyjątkowa. Najbardziej wyjątkowa z wyjątkowych, bo pierwsza z błyszczącą, a wręcz lśniącą nowością obrączką na serdecznym palcu mojej prawej dłoni :-) Tak, to był wtorek po TEJ sobocie, kiedy to powiedzieliśmy sobie magiczne, sakramentalne TAK!
W samolocie, niemal zaraz po starcie zamknęłam oczy, ale nie było mowy o spaniu... i nawet nie chodzi o te urocze maluchy płaczące przez całą drogę za moimi plecami, które okazały się być baardzooo czułe na drobne turbulencje... Przez ponad pięć i pół godziny lotu migały mi w głowie obrazki nieziemskiego turkusu oceanu, białe wydmy, palmy na plaży i słynne niekończące się łachy piachu.
W samolocie, niemal zaraz po starcie zamknęłam oczy, ale nie było mowy o spaniu... i nawet nie chodzi o te urocze maluchy płaczące przez całą drogę za moimi plecami, które okazały się być baardzooo czułe na drobne turbulencje... Przez ponad pięć i pół godziny lotu migały mi w głowie obrazki nieziemskiego turkusu oceanu, białe wydmy, palmy na plaży i słynne niekończące się łachy piachu.
środa, 6 listopada 2013
Z cyklu "wakacje na własną rękę", czyli podsumowanie wyjazdu do Katalonii
Nadszedł czas na podsumowanie, również to finansowe, mojego wyjazdu
do Katalonii. Co prawda mogłabym tak jeszcze pisać i pisać o tym pięknym
zakątku świata, ale jednocześnie chciałabym Wam już opowiedzieć o innym wspaniałym miejscu.
A było tak…
Wszystko zrodziło się w mojej głowie jeszcze w lipcu, czyli
ok dwa miesiące przed planowaną podróżą, kiedy to natrafiłam na atrakcyjne
cenowo bilety na lot Ryanairem z Bydgoszczy do Girony za 270 zł od osoby w obie strony (ostatnio widziałam nawet poniżej dwustu złotych!). Właściwie to od początku
roku planowałam wyjazd w zupełnie innym kierunku, na celowniku była bowiem
ponowna wizyta w pięknej Chorwacji lub coraz modniejsza Czarnogóra. Ale w sumie
czemu nie Katalonia?! Przecież spontaniczne decyzje bywają najlepsze! Tak też się stało w tym przypadku.
niedziela, 3 listopada 2013
Lloret de Mar, Blanes i okolice. Czyli co warto zobaczyć gdy znudzi się plaża?
Mówią, że zaraz po przyjeździe do Lloret de Mar powinno się
wspiąć po kamiennych schodkach na wzgórze z którego od ponad 40 lat spogląda w
morze Dona Marinera, czyli Żona Marynarza, która z niebywałą cierpliwością wyczekuje powrotu swojego
męża. W okolicy nadal krąży legenda na ten temat... Dawno, dawno temu mieszkańcy Lloret w głównej mierze trudnili się rybołówstwem, wypływali w morze często na wiele miesięcy aby wyżywić swoje rodziny. Stroskane niewiasty codziennie wypatrywały na horyzoncie swych mężów, niestety wielu z nich nie udawało się powrócić, tracili życie w głębinach Morza Śródziemnego. Właśnie na cześć tych wiernych kobiet powstał wspomniany posąg. Mocno wytarta stopa tej Pani wskazuje na pewien istniejący
przesąd - ponoć jej dotknięcie zwiastuje bardzo udany wypoczynek. Hmmm, powiem tak... Zawędrowałam tam dopiero ostatniego dnia, a urlop i tak był fantastyczny.
Subskrybuj:
Posty (Atom)