Stadion
klubu FC Barcelona, czyli Dumy Katalończyków jest niezwykle często odwiedzanym
przez turystów miejscem. Nawet ja, czyli osoba średnio zainteresowana sprawami
piłki nożnej, miałam ochotę jeszcze raz odwiedzić Camp Nou. Moja pierwsza wizyta
miała miejsce dwanaście lat temu i wygląd wnętrza stadionu już troszeczkę
zatarł się na kartach mojej pamięci. Sam budynek z zewnątrz nie robi specjalnego wrażenia, ogromny, szaro betonowy gmach z klubowymi billboardami. Podczas zwiedzania oprócz muzeum istnieje
możliwość zejścia do szatni w której przebierają się piłkarze przed meczem a
nawet wyjścia tym samym przejściem, tunelem prawie na murawę. Prawie bo na samą
murawę nie wpuszczają. Domyślam się, że po tygodniu wyglądałaby jak wydeptany
trawnik na osiedlowym boisku. Zwiedzaniu towarzyszą interaktywne pokazy,
wyświetlane są fragmenty meczów i najlepsze strzelone przez piłkarzy Barcy
gole.
Pełno jest figur piłkarzy grających w drużynie na
przestrzeni lat, w gablotach stoją puchary i trofea. Wchodzi się również na górne
sektory trybun skąd rozpościera się widok na cały stadion, w tym na około sto tysięcy
miejsc na widowni. Oczywiście znajduje się tutaj również sklepik, a raczej
wielki, dwupoziomowy market z setkami, jak nie tysiącami produktów opatrzonych
logo Barcy. Oprócz piłek, koszulek, spodenek, szalików czy butów można tam
kupić książki, szczególnie biografie piłkarzy, plakaty, notesy ale również
szklanki, kufle, sztućce. Poza tym pościel, zabawki, lalki, artykuły dla
niemowląt, śliniaczki, smoczki… itd… itp… Jednak największe zdziwienie na mojej
twarzy wywołał widok, nie małego wcale działu z rzeczami dla milusińskich… Psów
i kotów! Smycze, miski, a nawet ubranka dla yorków.
Poczytałam trochę o
stadionie i znalazłam kilka ciekawostek ;-) Inauguracyjny mecz na Camp Nou odbył się
pomiędzy Katalończykami a Legią Warszawa. Przegraliśmy 4:2… 17 listopada 1982
r. papież Jan Paweł II odprawił na stadionie mszę dla ponad 100 tys. osób. Stadion
był też miejscem rywalizacji zawodników podczas wielu imprez sportowych np.
Igrzysk Olimpijskich w 1992 r.
Tym razem nie dane mi było poczuć pot Lionela Messiego. Jak już wspominałam, przez
niedopatrzenie, niezbyt miła Pani trzasnęła mi przed nosem drzwiczkami w
okienku, w którym zazwyczaj kupuje się bilety na Camp Nou Experience. Ostatnia
grupa w tym okresie weszła na stadion o 18:15... a tu 18:45…eh pech…ale
chociaż 23 Euro zostało w kieszeni. Powiem szczerze, że z perspektywy czasu nawet nie żałuję. Już raz byłam, co nieco pamiętam i mi wystarczy. Za to na pamiatkę, do Polski przyleciały dwa ręczniki plażowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania :-)