Po czterech dniach błogiego lenistwa, spijaniu pysznych drinków, przesypywaniu cudownie delikatnego piasku przez dłonie oraz codziennych, dość długich spacerach wzdłuż (i w szerz) bezkresu plaż, zaczęłam ponownie wertować przywiezione przewodniki. W końcu trzeba było ustalić jakiś plan działania na kolejne dziesięć dni! Aby dobrze poczuć Fuerteventurę potrzebne nam będzie auto...
-A, to nie problem! -powiedziałam.
-W Morro Jable widziałam peeełno wypożyczalni, coś się znajdzie. Taaa...
Szybko
okazało się, że dla nas dwojga, na jeden dzień nie ma auta. Żadnego.
Nie mówiąc o wymarzonym jeepie. Od razu zapomniałam o wycieczce do
Cofete, czyli miejsca do którego można dotrzeć tylko szutrową drogą i
dobrym samochodem... Tzn. samochody były do wzięcia, ale na minimum 3
dni i do tego za mało satysfakcjonującą cenę. A na Fuercie na prawdę wystarczy wziąć auto o świcie i oddać
wieczorem. Ze zrezygnowaną miną wracaliśmy już do hotelu gdy zobaczyłam
mały napis na sklepie : Rent-a-Car. Weszliśmy. Okazało się, że Pan ma do
zaoferowania 'piękne, srebrne cabrio'! Fiat Panda bez klimatyzacji, ale
za to z szyberdachem (!), za 35 Euro. Był do wzięcia następnego dnia rano! Jakby wyjścia
nie było...
Często tak bywa, że to co najlepsze, czeka na nas na samym końcu. Panda to całkiem fajny samochodzik, mogło w tej cenie trafić coś dużo gorszego. A bez klimatyzacji da się obejść chcącemu nawet w upał :)
OdpowiedzUsuń