Hiszpańskie uliczki zachwycają niesamowitym, niepowtarzalnym klimatem, może nie są tak piękne jak np.
te włoskie, ale i tak mają w sobie to słynne COŚ.
Zwyczajne szaro-bure lub blado musztardowe, często bardzo zniszczone elewacje budynków,
przyciągają uwagę ozdobnymi detalami. Parę lat temu, podczas jednej z podróży nauczyłam
się jednej bardzo ważnej rzeczy, chcąc dobrze poznać odwiedzane miejsca,
najlepiej jest spacerować i patrzeć w górę, poza normalne pole widzenia.
Mówię o tym bo często sama o tym zapominałam. Dopiero gdy pewien zapalony przewodnik zwrócił
na to moją uwagę zaczęłam zadzierać nos do góry, oczywiście w pozytywnym
znaczeniu, aby podziwiać pięknie zdobione okna, poddasza i wiele innych szczegółów których wcześniej nie dostrzegałam.
Jest czas sjesty. Wzdłuż wąskich uliczek pełno jest knajpek, pijalni lokalnego wina i sklepików z kolorowymi pamiątkami. Oddalam się od gwarnego centrum, zostawiając za sobą tłumy turystów i wkraczam w zupełnie inny, spokojniejszy kawałek miasta. Zaraz za rogiem pewien katalończyk zaprasza mnie do swojego małego sklepiku w którym sprzedaje zdjęcia Lloret de Mar z przed wielu lat, gdy miejscowość była jeszcze wioska rybacką. Z podekscytowaniem na twarzy pokazuje mi jedną z fotografii (nie pamiętam niestety roku), na której na plaży leży śnieg, nie ma jeszcze głównego nadmorskiego deptaka i wielu z hoteli w linii brzegowej. Idę dalej. Na ławeczce, w cieniu drzewka pomarańczowego jakiś starszy pan czyta gazetę. Nikt się nie spieszy. Kobieta w oknie podlewa kwiaty, ktoś inny po prostu siedzi przed domem na błękitnym, drewnianym krzesełku, słowo ‘manana’ wisi w powietrzu. Uwielbiam dostrzegać codzienne, toczące się swoim rytmem życie w miastach które odwiedzam, a tutaj wyjątkowo czuć to południowe lenistwo. Taka moja forma „podglądania”. Na patiach i małych skwerkach słychać szum fontann, na balkonach dumnie prezentują się żółto-czerwone flagi, pachnące świeżością pranie powiewa na wietrze… Tak, tu można pomyśleć, że czas się zatrzymał. Wreszcie mogłam poczuć prawdziwą Katalonię, zabłądzić w labiryncie magicznych uliczek i rozmyślać w ciszy.
Jest czas sjesty. Wzdłuż wąskich uliczek pełno jest knajpek, pijalni lokalnego wina i sklepików z kolorowymi pamiątkami. Oddalam się od gwarnego centrum, zostawiając za sobą tłumy turystów i wkraczam w zupełnie inny, spokojniejszy kawałek miasta. Zaraz za rogiem pewien katalończyk zaprasza mnie do swojego małego sklepiku w którym sprzedaje zdjęcia Lloret de Mar z przed wielu lat, gdy miejscowość była jeszcze wioska rybacką. Z podekscytowaniem na twarzy pokazuje mi jedną z fotografii (nie pamiętam niestety roku), na której na plaży leży śnieg, nie ma jeszcze głównego nadmorskiego deptaka i wielu z hoteli w linii brzegowej. Idę dalej. Na ławeczce, w cieniu drzewka pomarańczowego jakiś starszy pan czyta gazetę. Nikt się nie spieszy. Kobieta w oknie podlewa kwiaty, ktoś inny po prostu siedzi przed domem na błękitnym, drewnianym krzesełku, słowo ‘manana’ wisi w powietrzu. Uwielbiam dostrzegać codzienne, toczące się swoim rytmem życie w miastach które odwiedzam, a tutaj wyjątkowo czuć to południowe lenistwo. Taka moja forma „podglądania”. Na patiach i małych skwerkach słychać szum fontann, na balkonach dumnie prezentują się żółto-czerwone flagi, pachnące świeżością pranie powiewa na wietrze… Tak, tu można pomyśleć, że czas się zatrzymał. Wreszcie mogłam poczuć prawdziwą Katalonię, zabłądzić w labiryncie magicznych uliczek i rozmyślać w ciszy.
Tez jestem ciekawska i lubie podgladac. Malo tego - ja bardzo czesto zagladam przez okna do domow :)
OdpowiedzUsuńOj, ja też zaglądam ;-P Ale najbardziej lubię się tak po prostu zgubić.... najlepiej właśnie podczas sjesty gdy jest prawie pusto na ulicach.
OdpowiedzUsuńUliczki w Hiszpanii są absolutnie niezwykłe! Chociażby tylko dla nich warto wybrać się do Valencii, Sevilli, Barcelony, Madrytu czy innych hiszpańskich miast. Ogólnie rzecz biorąc uwielbiam się nimi przechadzać:)
OdpowiedzUsuń